Karolina to jedna z kobiet, która podzieliła się ze mną swoją historią, po lekturze wpisu Niepłodność to samotność. Jeżeli czytałaś ten tekst, to wiesz, że nim zostałam szczęśliwą Mamą Fasolaków, trochę przeszłam. Życie jednak pisze takie scenariusze, jakie nam się w głowie nie mieszczą…
Daleka jestem od licytowania się, kto ma gorzej, czy kto więcej przeszedł. Kompletnie nie o to chodzi.
Dlaczego poprosiłam Karolinę, żeby podzieliła się swoją historią u mnie na blogu? Dlatego, że Jej macierzyństwo to prawdziwa walka.
Wiesz co? Jej historia poruszyła mnie. Nie, nie poruszyła. Ona mnie wzruszyła i poskładała. Nie odważę się o tym opowiadać. Po prostu oddaję głos Karolinie.
Jak to jest COŚ planować
Wyszłam za mąż dosyć szybko jak na dzisiejsze czasy. W wieku 21 lat. Plan był prosty: ślub, remont i staranie o maleństwo. Dla mnie macierzyństwo było sensem życia.
Po roku czasu czyli dokładnie w 2006 roku, podczas okresowych badań do pracy, Panią doktor zaniepokoiły liczne siniaki i wybroczyny na moich nogach. Dostałam skierowanie na morfologię. Po badaniu krwi dostałam dziwny telefon z przychodni, że coś się stało z probówką i muszą jeszcze raz pobrać krew. Na drugi dzień nie wypuszczono mnie z laboratorium, pod pretekstem że wynik zaraz będzie. I był…wraz ze skierowaniem do szpitala w trybie pilnym. Tego samego dnia pierwszy raz zjawiłam się na oddziale hematologii, który stał się moim domem na 6 miesięcy. Wszystko działo się błyskawicznie, tego samego dnia przetoczono mi krew, płytki, pobrano szpik do badania. W przeciągu tygodnia padła diagnoza: bardzo ciężka postać anemii aplastycznej tzw. całkowita niewydolność szpiku.
Ciąża a choroba szpiku
Metod leczenia nie ma zbyt wiele tylko dwie: imunoablacja lub przeszczep szpiku.
Wtedy zaczęły się rodzić w mojej głowie pytania: jak wyzdrowieje co dalej, co z naszymi planem posiadania maleństwa. Zaczęłam dopytywać lekarzy czy będę mogła mieć dzieci w przyszłości. I usłyszałam, że po pierwszej metodzie tak, po przeszczepie nie. Na szczęście leczenie się powiodło, po roku czasu wróciłam do normalnego życia. Plan był taki, że jeżeli choroba nie wróci przez 2-3 lata to staramy się o dziecko.
Strasznie nie mogłam się doczekać kiedy ten czas upłynie.
Przesądzić o naszej decyzji miał kontrolny wynik szpiku. Szłam na wizytę z uśmiechem na ustach, że w końcu zaczniemy starania. Stało się zupełnie inaczej… Poproszono mnie do pokoju lekarskiego, gdzie czekało całe konsylium i usłyszałam najgorsze słowa „jest nawrót choroby”. Rozpoczęto rozmowę o przeszczepie szpiku. Wszyscy mnie pocieszali że jestem szczęściarą bo mam dawce i w przeciągu miesiąca wszystko można zorganizować. Ja zadałam tylko jedne pytanie. Czy będę mogła mieć dzieci? Usłyszałam, że NIE. Teraz powinnam się martwić o własne życie, i że nie każdy musi mieć dzieci. Mogę ewentualnie zabezpieczyć swoje komórki jajowe, ale mam na to bardzo mało czasu.
Zachowanie płodności
Zaczęła się walka, poszukiwanie dobrej kliniki leczenia niepłodności. Pożyczanie pieniędzy. Czytanie o in vitro. Trafiliśmy do Gdańska, wszystko poszło błyskawicznie. Zdecydowaliśmy się na zamrożenie zapłodnionych zarodków, co w przyszłości miało zwiększyć szanse na ciąże.
Do przeszczepu nie doszło, wyniki zaczęły się poprawiać.
W 2010 roku urodziłam wyczekane maleństwo z ciąży naturalnej.
W 2016 przyszedł na świat mój drugi cud. Niestety choroba bardzo skomplikowała ciąże, którą trzeba było przerwać 2 miesiące wcześniej.
Nasze śnieżynki oddaliśmy do adopcji.
Niestety strach, że choroba wróci wypełnia każdą minute mojego życia. Kiedy patrze na moje dzieci boje się, że kiedyś je zostawię bo w życiu nie wszystko ma pozytywne zakończenia…
*************
Wszystko co teraz powiem, napiszę, będzie brzmiało banalnie.
Dziękuję Ci Karolina za podzielenie się swoją historią. Dziękuję, że zdecydowałaś się powiedzieć głośno o problemie, z jakim część kobiet się boryka: ciąża, macierzyństwo a ciężka choroba. Tak mało się o tym mówi!
Życzę Ci zdrowia! I niezmąconych chwil szczęścia z Twoimi Małymi Cudami.
29 stycznia 2017
|Komentarze: 21