Obok pytań o to, czy po powrocie do pracy będę miała do czego wracać, pojawiały się dużo ważniejsze rangą wątpliwości… Te, związane ze stosunkowo nowym w moim Życiu Mamy uczuciem, z instynktem macierzyńskim. Jestem przekonana, że każda mama, która planuje powrót do aktywności zawodowej, zastanawia się jak ona i maleństwo poradzą sobie emocjonalnie z rozłaką.
Zastanówmy sie… To nic, że już zdarzało się nam zostawiać malucha na kilka godzin. To nic, że fajnie spędza czas z babcią czy nianią. To nic, że umie samodzielnie bez mamy zasypiać. Po powrocie do pracy może nastąpić rewolucja i cały ten ład może się wywrócić, ma prawo. Bo gdy mama wraca do pracy w życiu jej i dzieci następuje duży przełom.
Zapraszam na zapowiadaną, 3 część cyklu mama wraca do pracy . Dziś chcę się podzielić z Wami naszymi emocjami.
Emocje Mamy
Mamy wracające z urlopu macierzyńskiego czy wychowawczego do pracy, ze względu na różne charaktery, podzieliłam sobie tak:
- Mamy wiecznie aktywne, pracujące z pasją, które nie mogą się doczekać już powrotu, kontaktu z ludźmi, „dorosłych” rozmów, ciekawych „niedzieciowych” projektów. Często aktywna mama wraca do pracy wcześniej niż po upływie roku urlopu macierzyńskiego.
- Matki polki, które obwieszone dziatkami, umorusane niemowlęcym jedzeniem „zakisły” w domu (i im dobrze z tym) i nie są w stanie wyobrazić sobie powrotu, oderwania od dzieci.
- Mamy, które chcą i być aktywne zawodowo i odnalazły się w macierzyństwie, więc startują swoje własne biznesy żeby mieć blisko siebie i dzieci i pracę. Tu ukłon w stronę Asi, która, w moich oczach, fantastycznie ogarnia prowadzenie domu, gotowanie dzieciom, czas poświęcony pociechom, prowadzenie własnego biznesu consultingowego i studia prawnicze 🙂
Brzmi chociaż trochę znajomo? 🙂 Myślę, że jestem połączeniem Mamy nr 2 i nr 3 😉 Jak tylko dotarło do mnie, że już wracam, jeszcze 3 miesiące, jeszcze 2, jeszcze 3 tygodnie, jeszcze 7 dni… myśl o powrocie cały czas ze mną gdzieś była.
Prawdę mówiąc to był dla mnie dramat i, gdyby nie konieczność, to pewnie zostałabym jeszcze chwilę z Fasolakami w domu. W mojej głowie kłębił się szereg myśli „jak to będzie?”, „jak Fasolaki sobie poradzą beze mnie?”, „jak ja dam radę ich zostawić?”, „czy będą umieli zasnąć beze mnie?”, „jak pogodzę chodzenie do pracy z obowiązkami w domu i czasem tylko dla dzieci?”.
Na tydzień przed datą powrotu, obok takiego matczynego strachu o chłopców, nerwy opanowały mój brzuch. Cały czas chodził za mną nerwowy dyskomfort.
W dniu „0” obudziłam się sporo przed budzikiem. Dobrze, że po tylu miesiącach pamiętałam jak go w ogóle włączyć 😉 Dzień, a właściwie 6,5 godziny pracy, minął całkiem sympatycznie. Przez długi czas, nim moje obowiązki jakoś się nie wyklarowały, czułam się jednak jakbym wpadła do biura na chwilę, na kawę, w gościnę. Moje myśli były totalnie w domu. Z jednej strony, gdy wpadało mi coś do zrobienia to robiłam to chętnie, kreatywnie, ale nie byłam z tym miejscem i pracą związana.
Teraz jest trochę inaczej, wpadło trochę więcej zadań, więc się skupiam na ich wykonaniu. Ale jest też pewne novum, którego nie było 2 lata temu: nawet siedząc w pracy mama na uwadze dzieci. Np. gdy trzeba poumawiać Fasolaki do lekarza robię krótką przerwę i szybko załatwiam sprawę.
Niedawno Gburrek poruszyła bardzo ciekawą kwestię u siebie na blogu – projekt Mamager – czyli wzrost kreatywności, wydajności i umiejętności pracy pod presją gdy mama wraca do pracy . To fakt, nie bez kozery mówi się o tym, że mama nie jest gorszym pracownikiem tylko tym lepiej zorganizowanym, umiejącym działać kilkutorowo i pod dużą presją.
Emocje dziecka
Planowany powrót do pracy stresował mnie na milion sposobów i z wielu powodów. Jednym z nich była uporczywa myśl w głowie „jak moje dzieci to przeżyją?”. Nie potrafiłam sobie na to odpowiedzieć, nie potrafiłam sama siebie uspookoić. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak na kilkugodzinną rozłąkę zareaguje nasze dziecko. Ba! Nawet mając kilkoro dzieci nie jesteśmy w stanie przewidzieć jak każde z nich zareaguje bo każde inaczej sobie poradzi z nową sytuacją.
U moich Fasolaków wygląda to tak:
Rano chłopcy radośnie robią mi „pa, pa” gdy wychodzę, jeden przez drugiego nadstawiają buzie do całusów. Nigdy bym nie wyszła (może taki był pierwotny plan) gdybym tak cały czas stała i całowała 😉
Żółwik to synuś mamusi, chłopczyk bardzo emocjonalny. Od kiedy chodzę do pracy, wracam i jest foch. Jest na mnie taki obrażony, że nie daje się wziąć na ręce, czasami nie pozwala się ani przytulić ani pocałować na powitanie. Oswajam Żółwika powoli i łagodnie, chociaż w środku pęka mi serce, że „no jak to? przecież zawsze byłam całym światem”. Wtedy nawet babcia jest lepsza od mamy 🙁 🙁 Trwa to już 5 tygodni i nie wiele się zmienia. Różnica jest taka, że jeśli wracam z pracy i chłopcy są z babcią na spacerze, to do nich dołączam i oswajanie zlewa się ze spacerowym harmidrem. Tu mi coś pokażą, tam pobiegną, siam zaprowadzą. I gdy już wracamy do domu to jesteśmy prawie oswojeni. Gdy babcia już się zbiera do wyjścia to jest taki płacz i lament, że nawet w ramionach mamy nie jest lepiej 🙁
Wiercisław jest bardziej powściągliwy. Wydawało się, że u niego jest luz. Wracałam z pracy, biegł z radością do przedpokoju, pokazywał mi co tam akurat miał w rączkach. Ale zaczął źle sypiać. Potrzebuje więcej czasu żeby usnąć, wierci się, budzi po kilka razy w nocy. Często jego pobudki kończą się tym, że spi z nami. Ma tak płyki sen, że potrafi go wybudzić skrzypnięcie klamki, gdy wychodzę z pokoju i zamykam za sobą drzwi. Na to nie mam pomysłu, rady. Po prostu dajemy Wiercisławowi tyle czułości ile się da i liczymy, że też się sytuacja unormuje.
Rozmawiam z Fasolakami dużo na temat wyjść do pracy. Przekonuję, że wychodzę na niedługo i że zawsze wrócę. Tłumaczę po co się chodzi do pracy. Opowiadam jak tęsknię. Pytam jak im minął dzień. W ciągu dnia staram się zadzwonić i porozmawiać przez telefon z każdym z chłopców, tak żeby usłyszeli mamę, mieli ze mną kontakt. Takim małym rytuałem stał się telefon, gdy wracam już z pracy a chłopcy biegają z babcią po podwórku. Czasami coś „odpowiedzą” do telefonu i to mi daje kopa 🙂
Myślę, że jeszcze sporo rozmów przed nami i pracy nad tym by rozstania były bardziej znośne.
Nad emocjami trudno się panuje. Zwłaszcza, że te z zakresu mama-dziecko są jeszcze dość świeże. Nie ma złotego środka. Niczyje doświadczenie, niestety, nie będzie Waszym doświadczeniem. To jest temat do indywidualnego przepracowania. Jednym adaptacja przejdzie bardzo łatwo – sama czytałam jak mamy bliźniaków chwalą się, że maluchy w mig pokochały żłobek. Innym zajmie ona trochę więcej czasu.
Właśnie kluczowym słowem jest tu czas. I kontakt, ważny jest kontakt z dzieckiem: czy to będzie telefon w ciągu dnia, czy ramka ze wspólnym zdjęciem na biurku, czy pieluszka pachnąca mamą zostawiona w dziecięcym łóżeczku…
Jestem ciekawa czy macie podobne doświadczenia. Jak sobie radzicie? Czy rozmawiacie, nawet z małym dzieckiem, „po partnersku”?
8 października 2015
|Komentarze: 5